Site logo

Wygrywaj bez pychy, przegrywaj bez urazy, czyli jak sportowiec został rektorem

Cechy, które daje uprawianie sportu przydają się nie tylko podczas studiów, ale także w późniejszym kształtowaniu kariery zawodowej – uważa prof. zw. dr hab. Jerzy Młynarczyk, tegoroczny Laureat Konkursu Fair Play Polskiego Komitetu Olimpijskiej za “Całokształt kariery sportowej i godne życie po jej zakończeniu”. Od 12 lat jest Rektorem Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu im. E. Kwiatkowskiego w Gdyni. Jego zdaniem studiowanie można, a nawet warto łączyć z aktywnością sportową, nawet na poziomie wyczynowym.

Profesor Młynarczyk jest znanym prawnikiem, jednym z najlepszych na świecie specjalistów od prawa morskiego. Zajmuje się także międzynarodowym prawem handlowym i prawem cywilnym. Od 2004 r. jest Rektorem Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu im. E. Kwiatkowskiego w Gdyni, najstarszej niepublicznej uczelni na Pomorzu. Uczelni, która jako nieliczna w kraju proponuje 5-letnie magisterskie studia prawnicze. Jako koszykarz był reprezentantem Warty (Stali) i Lecha Poznań w latach 1950-1960 oraz Wybrzeża Gdańsk w latach 1960-1971. W reprezentacji Polski zagrał 112 razy, m.in. na igrzyskach olimpijskich w Rzymie w 1960 r.

Dlaczego poniższy wywiad znalazł się w poradniku dla studentów? Wystarczy, że go przeczytacie i odpowiedź sama się Wam nasunie…


Czy zdaniem Pana Rektora da się pogodzić sport wyczynowy i studiowanie?

Ależ oczywiście! Nie tylko da się to robić, ale i warto. Jeśli ktoś jeszcze przed studiami zaangażował się w sport wyczynowy, to powinien zastanowić się co będzie robił po zakończeniu kariery zawodniczej. Kiedy będzie miał trzydzieści parę lat i stanie wobec życia poza sportem zawodowym. Co wtedy? Nie każdy może być na przykład trenerem. Wtedy dobre studia spoza obszaru kultury fizycznej i sportu pozwalają zacząć poukładać sobie życie na nowo. Z drugiej strony wypracowane cechy i nawyki sportowca pomagają w tym, żeby być dobrym studentem, napisać porządną pracę dyplomową, a potem radzić sobie bez kłopotu w życiu zawodowym, także poza sportem. W dodatku początek studiów jest dobrym momentem dla sportowca – amatora, żeby wejść głębiej w świat sportu. Zaangażować się w sport akademicki czy działalność klubową poza uczelnią. Tak było w moim przypadku. W 1950 roku zacząłem jednocześnie studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Poznańskiego i grę w pierwszoligowej Warcie Poznań. Trafiłem na poznańskie prawo z Sopotu trochę pod przymusem. Było jedyną możliwą alternatywę do służby wojskowej. Chciałem studiować ekonomię w Sopocie, ale było to niemożliwe ze względu na ówczesne polityczne kłopoty ojca. Na trening Warty z kolei trafiłem przez pomyłkę. Pomyliłem termin treningu poznańskiej drużyny siatkówki AZS ćwiczącej w tej samej sali. Akurat podczas treningu Warty brakowało dziesiątego zawodnika do rozgrywki. Okazało się, że na tyle dobrze idzie mi gra, że moja kariera sportowa potoczyła się bardzo wartko. Na Uczelni im. E. Kwiatkowskiego w Gdyni wspieramy studentów łączących studiowanie z uprawianiem sportu, fundujemy stypendium rektorskie za sukcesy sportowe. Otrzymali je np. rugbista Łukasz Prabucki, maratończyk Kamil Andrusz, szermierz Ignacy Żabicki, żeglarz Karol Bogalecki czy Joanna Wódkowska specjalizująca się w karabinie pneumatycznym, a także Paula Wrońska mistrzyni świata w strzelectwie.

Ale przecież uprawianie sportu jest mocno czasochłonne. Podobnie jak studia. Na przykłada tak wymagające, jak prawnicze. Jak to pogodzić?

Nie dawać sobie taryfy ulgowej. Nie korzystałem z uprzywilejowanego statusu sportowca. Nie prosiłem o zwolnienia, ulgi, urlopy dziekańskie. Jeśli w czerwcu był zaplanowany obóz sportowy, do egzaminów podchodziłem już w maju. Zresztą podejdźmy do problemu arytmetycznie. Mamy w prezencie od Opatrzności albo, jak kto woli, od losu, cenny kapitał – 24 godziny na dobę. Odejmijmy osiem godzin na sen. Na treningi w sporcie profesjonalnym trzeba przeznaczać od czterech do sześciu godzin dziennie. Zostaje nam dziesięć godzin dziennie. Pytanie co z takim kapitałem zrobimy. Czy nie jest czas wystarczająco, żeby spędzić go na wykładach i ćwiczeniach i samodzielnym studiowaniu? Przy dobrej organizacji planu tygodnia jeszcze bez kłopotu zostanie czas na życie osobiste i towarzyskie.

Nie da się wszystkiego zaplanować. W życiu studenta sportowca są okoliczności nieprzewidziane.

To zależy czy planujemy racjonalnie. Podoba mi się podejście studentów anglosaskich, dla których prowadziłem seminarium magisterskie jako visiting professor na Uniwersytecie w Atlancie w USA. W trwającym dwa lata harmonogramie działań pojawiła się co roku ciekawa pozycja. Osiem tygodni na “przypływ nieodpartego lenistwa”. Dlatego powtarzam swoim studentom. Nadchodzi taki moment, że siadasz przed kartką papieru albo monitorem – i nic. Żadnej sensownej myśli. Wtedy lepiej zebrać się i pójść na spacer albo na piwo. Ale nadchodzi taki moment, kiedy trzeba z siebie dać wszystko. Niezależnie od tego, czy jest to sesja egzaminacyjna, czy ważny turniej sportowy.

Jaką jeszcze przewagę daje studentowi uprawianie sportu?

Każdy sport, niezależnie od tego czy rekreacyjny, czy wyczynowy, uczy systematyczności, radzenia sobie z własnymi ograniczeniami, zachowania zasad fair play. Można przecież potraktować rok akademicki i następujące w trakcie niego sesje jak cykl przygotować treningowych do rozgrywek turniejowych. Z pośród wszystkich dyscyplin ja jedna najbardziej cenie sobie team spirit, ducha pracy zespołowej. To jest budowanie kapitału miękkich kompetencji, których czasami tak bardzo brakuje nam, Polakom. Dzięki temu solidny średniak może wygrać z faworytem. Pamiętam pewien mecz ligowy z Wisłą Kraków w drugiej połowie lat 50-tych. Nasz Lech Poznań był wtedy pod różnymi względami kopciuszkiem. Graliśmy w w starych dresach, nie myśleliśmy o tytule Mistrza Polski, który niedługo potem zdobyliśmy. A w mistrzowskiej Wiśle grającej w nowiuśkich amerykańskich, harlemowych strojach, ponad połowa składu to byli reprezentanci kraju. Przed meczem dopadła naszych zawodników grypa, położyła pięciu z dwunastu zawodników składu Lecha. Chcieliśmy przełożenia meczu, ale Wisła się nie zgodziła. Hala w Krakowie była pełna kibiców dopingujących wiślaków. Daliśmy z siebie wszystko, byliśmy tak skoncentrowanym i zgranym zespołem, jak chyba nigdy przedtem i potem. I kiedy na 10 minut przed końcem wygrywaliśmy 20 punktami, cała sala kibiców Wisły zgotowała nam owację. Wspieramy mocno na naszej uczelni wszelkie działania studentów, które wywołują właśnie takiego ducha zespołu. Nie tylko ich aktywność sportową, ale na przykład działalność kół naukowych. Podobnie staramy się kształcić szacunek, uznanie dla przeciwnika – nawet jeśli to on wygra. Na przykład na sali sądowej, gdzie nasi absolwenci stają po różnych stronach sporu.

Chyba niełatwo jest przegrywać?

Czasami przegrywamy zasłużenie, czasami głupio. Każdemu może się zdarzyć. Zawalić egzamin lub sesję. Nie strzelić decydującego kosza. Ważne, co zrobimy potem i jak zachowają się ludzie, z którymi pracujemy w zespole. Tak, jak podczas pewnego turnieju towarzyskiego na Sycylii, gdzie stawką były gaże wprost bajeczne dla PRL-owskich sportowców. Jeśli wygralibyśmy z Lechem turniej w Messynie, automatycznie dostalibyśmy zaproszenie na turniej w kolejnym roku. Nie obowiązywały wtedy przepisy ograniczające grę na czas. Przeciwnik na 10 sekund do końca przetrzymywał piłkę prowadząc jednym punktem. Rzuciliśmy się, odebraliśmy ją i podaliśmy do najmłodszego zawodnika. Był sam na sam z koszem. I spudłował. Zeszliśmy do szatni zupełnie zdołowani. Pechowiec usiadł na ławce i płacze. Żaden z nas nie powiedział mu złego słowa. A legendarny trener Janusz Patrzykont podszedł, poklepał po ramieniu i skwitował “są większe kłopoty, niż jeden pechowy strzał”. Tego też chcemy nauczyć studentów. Jak mówił Bruce Lee: ”Wygrywaj bez pychy, przegrywaj bez urazy”.

Podkreślał Pan Rektor, że sport to zachowania fair play. Jak to wyglądało w Pana karierze sportowej, a jak wygląda na uczelni?

Podczas kariery sportowej nigdy nie byliśmy w zespole postawieni w trudnej sytuacji. Myślę, że na szczęście, bo to trudny moment dla każdego sportowca. Natomiast jako prawnik i wykładowca nie wyobrażam sobie, żebym mógł tolerować nieuczciwe zachowanie. Kilka razy zdarzyło mi się, że wykryłem plagiat w pracy dyplomowej i takie osoby usuwaliśmy z uczelni. Tutaj nie ma niuansów, to przestępstwo i stosunkowo łatwo je wykryć. W dodatku ktoś, kto po naszej uczelni ma być np. prawnikiem i zaczyna od nieuczciwości, moim zdaniem nie ma kwalifikacji do zawodu. Gorzej z pracami licencjackimi i magisterskimi pisanymi za kogoś. To cały rynek, w dodatku bezkarny, oferujący np. “magisterkę” z prawa np. za 300 zł. Przedstawianie cudzej pracy jako swojej, to “szalbierstwo”. Czyli niestety jedynie wykroczenie, podobne do jazdy bez biletu. A pisanie prac na zamówienie nie jest nawet sprzeczne z prawem. Musimy więc na uczelniach wchodzić w rolę śledczych, dociekać czy student pisał pracę samodzielnie. Osobiście np. w przypadku studiów prawniczych byłbym za zastąpieniem pisemnej pracy magisterskiej praktycznym egzaminem sprawdzającym.

Czy nadal Pan Rektor gra w koszykówkę?

Niestety wysiadł mi staw kolanowy i ostatni mecz zagrałem trzy lata temu, w wieku 82 lat. Grałem w grupie oldboyów podobnych mi wiekiem w TKKF Neptun. Nie byliśmy bez szans z nastolatkami w lidze okręgowej i nawet kilka lat temu zwyciężyliśmy rozgrywki ligowe.

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Dziękuję.

Koniec artykułu. Może sprawdzisz inne treści?

Sprawdź inne artykuły, które mogą Cię zainteresować

Portal Studia.pl wykorzystuje pliki cookies w celu zapewnienia Ci pełnego dostępu do jego funkcjonalności i gromadzeniu danych analitycznych. View more
Akceptuję